Otóż, w naszej ocenie byłoby to fatalne. Dla festiwalu, dla jego uroku i charakteru, dla odbiorców i dla artystów. Wystarczy sobie wyobrazić wejście na festiwal Jazz w Ruinach, takim jakim go pamiętasz, z nowymi regułami, czyli sprawdzaniem imiennej listy, sprawdzaniem posiadania maseczki i skorzystania z płynów dezynfekujących, wyznaczone miejsca do siedzenia w liczbie o połowę mniejszą i każde z polem 4 m2 dla siebie. I taka skromna w liczbie widownia, zasłonięta maskami wpatruje się w scenę. Dużą scenę, na dużej Sali koncertowej. To smutny widok. Nie chcemy by festiwal tak się kojarzył i był tak zapamiętany.

Czy to oznacza, że się poddajemy i odpuszczamy? Niekoniecznie. Jest pewna metoda, która również zakłóci normalny charakter festiwalu, ale chyba jedyna, która pozwoli go zrealizować i zachować jak najwięcej z jego uroku. A jak będzie wyglądać taka realizacja. O tym już wkrótce. Spokojnie, jest czas, bo ten „inny” festiwal dojdzie do skutku w późniejszym niż zwykle terminie.