Ostatni dzień festiwalu. Za nami już pełen przegląd muzycznej rozrywki: polskiej i zagranicznej, spokojnej i żywiołowej, z wokalem i bez... Jednak, to właśnie dziś ma wydarzyć się coś, na co – być może – duża część publiczności czeka z niecierpliwością. Koncert grupy ARTRANCE, wydarzenie inne niż wszystkie.


Dlaczego inne? Można powiedzieć, że podczas tylu edycji festiwalu scena w Ruinach doświadczyła już wszystkiego. A jednak... Może chodzi o to, że zapowiadany projekt jest zupełnie nowy, a występ na naszej scenie jest dopiero trzecią jego prezentacją. A może to kwestia połączenia muzyki z tańcem – czy efektem końcowym będzie coś więcej niż „koncert”? Prawdziwa uczta dla większej ilości zmysłów?


Już początek występu pokazuje, że będzie to muzyka mniej tradycyjna. Niektórzy opuszczają salę, jednak na ich miejsce pojawiają się kolejne osoby, żądne nowych doświadczeń. Widownia pełna. Scena... prawie pusta. Długie, nieco niespokojne w nastroju solo smyczkiem na gitarze jest momentem oczekiwania – w co się przerodzi, czego spodziewać się dalej?
Na pewno niczego, co standardowe. Cały występ odbiega od tradycyjnych ram koncertowych, zarówno w formie, jak i treści. Przede wszystkim, jest to jeden wielki spektakl, bez podziału na poszczególne utwory. Space opera, to określenie, które samo pojawia się w mojej głowie. I nic dziwnego – brzmienie jest bardzo futurystyczne, połączenie gitary, perkusji i elektroniki stwarza klimat stacji kosmicznej z odległej przyszłości, na której rozgrywa się akcja obrazowana żywiołowym „robotycznym” tańcem i nieco nieziemsko brzmiącym wokalem. Śpiew, pełen echa i powtórzeń, przywodzi mi na myśl syreny w głębi oceanu, uwodzące i urzekające, sprowadzające podróżnych z ich szlaku. Tylko, że ocean jest bardziej głębią kosmosu, a syrena jest kobietą-cyborgiem...


Muzyka wiruje, prowadzi, przyspiesza tętno, taniec przykuwa oczy, całość sprawia, że mam ochotę włączyć się w spektakl, stać się jego częścią. Ze zdziwieniem zauważam, że moje ciało porusza się coraz mocniej w rytm muzyki, całkowicie niezależnie od mojej świadomości. Widowisko działa na emocje i zmysły, ale nie tylko. Taniec, połączony z brzmieniem, jest czymś więcej niż przypadkowym ruchem w rytm muzyki. Z tego zdaję sobie sprawę dopiero później, gdy po zakończeniu koncertu porównujemy z koleżanką sposoby odczytania opowiadanej na scenie historii.


I wreszcie następuje nieuniknione – koniec występu. Otrząsam się z transu, trochę żałując, że to już wszystko. Żywiołowe oklaski, okrzyki, publiczność przywołuje wykonawców z powrotem na scenę. Najwyraźniej nie tylko ja czuję przypływ energii, jakby ta muzyka z odległej przyszłości naładowała moje wewnętrzne akumulatory. Tak, to jest prawdziwa sztuka – więcej niż muzyka, więcej niż taniec. Sztuka i trans... ARTRANCE.

Autor: Magdalena Zaremba