W stronę dawnej świetności

Ruiny Teatru Miejskiego w Gliwicach mogłyby być symbolem upadku kultury albo – używając lżejszych słów – przemijania niektórych jej form. W Gliwicach postanowili jednak zrobić użytek z resztek budynku, którego każda cegła przesiąknięta jest artystycznym duchem. Nie bez powodu ruiny teatru zostały uznane w 1998 roku, w plebiscycie Gazety Wyborczej, za najbardziej magiczne miejsce na Górnym Śląsku. Powstały w 1890 roku budynek był jednym z najbardziej reprezentacyjnych miejsc Gliwic aż do 1945 roku. Wówczas teatr został spalony przez wojska radzieckie i przez ponad pięćdziesiąt lat był niezagospodarowaną ruiną. W 1995 roku Fundacja Odbudowy Teatru Miejskiego w Gliwicach odgruzowała, zabezpieczyła i przystosowała ruiny do prowadzenia działalności artystycznej.

Jazzowa reanimacja

Pierwszy raz jazzowe nuty rozbrzmiały w ruinach Teatru Miejskiego w sierpniu 2004 roku. Na pomysł organizacji imprezy wpadł Mirosław Rakowski, prezes Stowarzyszenia Muzycznego Śląski Jazz Club, które stało się oficjalnym organizatorem nowego wydarzenia na festiwalowej mapie Polski. Impreza z założenia ma promować przede wszystkim młode i nowe składy muzyczne z całego świata. – Zespoły muszą prezentować nowe, ciekawe spojrzenie na muzykę improwizowaną. Ewentualnie, jeśli wspierają się tradycją, co jest również chwalebne, liczy się jakość, czyli zdobyte wyróżnienia, laury na największych konkursach w kraju i za granicą – mówi Daniel Ryciak ze Śląskiego Jazz Clubu. Festiwal nie zamyka się jednak na projekty doświadczonych i znanych muzyków jazzowych, którzy zapraszają do współpracy młodszych kolegów. – Takie składy są również w kręgu naszych zainteresowań – dodaje Daniel Ryciak.


Mówienie o międzynarodowym charakterze festiwalu nie jest przesadą. W ostatniej edycji „Jazzu w ruinach” wystąpili muzycy z całej Europy oraz obu Ameryk. Gliwice gościły muzyków ze Słowacji, Finlandii, Węgier, Danii, Niemiec, Kolumbii, Mołdawii, Wielkiej Brytanii, USA i Polski. A jesteśmy dopiero po drugiej międzynarodowej odsłonie festiwalu! Różnorodność kręgów kulturowych, z jakich pochodzą festiwalowi artyści, jest wpisana w jego ideę. – Festiwal ma za zadanie tworzyć platformę promującą nowe zespoły i brzmienia jazzu europejskiego i nie tylko, a tym samym demonstrować rozwój gatunku w różnych częściach świata i to, jak młodzi twórcy rozumieją dzisiaj muzykę improwizowaną – tłumaczy Daniel Ryciak.
Czym byłby nawet najlepszy festiwal bez wiernej publiczności? Trzeba przyznać, że gliwicka publiczność odzwierciedla w pełni ideę festiwalu i jest równie zróżnicowana jak grono występujących artystów. – Przekrój wieku mieści się w przedziale 5–60 lat. Na dowód mamy zdjęcia, a od zeszłorocznej edycji również film DVD. Jest to publiczność zarówno z Gliwic jak i z innych miast: Katowic, Chorzowa, Zabrza, Bytomia – wylicza pan Daniel z Jazz Clubu. Dla organizatorów dowodem rozwoju festiwalu są pokoncertowe wpisy na stronie internetowej, które pochodzą nie tylko z Polski. O obecności gości zagranicznych świadczą także różnojęzyczne rozmowy prowadzone w przerwach między koncertami.


Festiwal odbywa się co roku o tej samej porze. Miłośnicy jazzu muszą sobie zarezerwować czas w pierwsze dwa weekendy sierpnia. Każdy meloman powinien znaleźć tu coś dla siebie, gdyż na jeden dzień festiwalowy przypadają dwa koncerty, co daje liczbę ośmiu występów w czasie „Jazzu w ruinach”.

Nie tylko koncerty

Mocną stroną festiwalu są imprezy towarzyszące. Pierwsza to kilkudniowe warsztaty muzyczne prowadzone przez znanych jazzmanów i wykładowców. – Generalnie są to warsztaty dla ludzi, którzy mają już opanowane podstawy gry oraz improwizacji. Nie uczymy gry na instrumencie, tylko wykorzystania go w muzyce jazzowej – przestrzega Daniel Ryciak. – Jeżeli ktoś nie czuje się na siłach, by brać w nich czynny udział, może być słuchaczem – dodaje.

Podczas warsztatów szczególny nacisk kładziony jest na współpracę różnych instrumentów z sekcją rytmiczną. Uczestnicy mogą również doskonalić technikę gry. Przewidziane są też zajęcia teoretyczne z analizy gatunków jazzowych. – Naszym marzeniem jest stworzenie grupy, która po jednym dniu warsztatów byłaby zdolna zagrać jako festiwalowy support choćby kilka numerów – mówi Daniel Ryciak.


Do stałych elementów festiwalu należą wystawy. Ostatnio jedna z nich dotyczyła plakatu. Zbiory pochodziły z archiwum Śląskiego Jazz Clubu. Ekspozycja była podzielona na trzy kategorie. – Pierwszą były plakaty przywożone przez zespoły i muzyków z festiwali i konkursów, w których brali udział, w tym m. in: z Jazz Jamboree, Old Jazz Meeting – Złota Tarka, Jazzu Nad Odrą i innych – wymienia pan Daniel. – Kolejną kategorią były prace promujące organizowane przez Śląski Jazz Club festiwale. W ostatniej kategorii były prezentowane, pochodzące z lat 70-tych, plakaty zespołu High Society, który był firmową grupą Śląskiego Jazz Clubu. Nie wszystkie prace zachowały się w idealnym stanie. Częściowo tłumaczą to burzliwe losy Śląskiego Jazz Clubu na przestrzeni ostatnich 40 lat. Nic jednak nie straciły na swojej wymowie i oryginalności – mówi Daniel Ryciak. Ubiegłoroczny „Jazz w ruinach” był okazją do prezentacji wystawy: Czy plakat ma dzisiaj li tylko „twarz” komercyjną, czy może jeszcze służyć do przekazywania ważnych idei? Były to prace młodego pokolenia, a wystawa powstała przy współpracy z Instytutem Sztuki Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie.

Czego możemy spodziewać się po tegorocznej, szóstej już edycji festiwalu? Organizatorzy Jazzu w ruinach nie chcą jeszcze tego zdradzić. Cały czas toczą się rozmowy z wykonawcami, a pierwsze ich rezultaty pojawią się na stronie www.jazzwruinach.pl już w marcu.

Mateusz Pilarczyk